Encyklopedie multimedialne |
Encyklopedia
multimedialna PWN - edycja '98 Oblicze po liftingu |
|||||||||||||||||||||||||
Ewa Dziekańska | |||||||||||||||||||||||||
W przededniu
świąt, ponad rok po premierze swojej
poprzedniczki trafia na rynek druga edycja
Encyklopedia multimedialnej PWN. Jest to
niewątpliwie najważniejsze polskie wydawnictwo
encyklopedyczne na CD-ROM-ie, które ze względu
na niepodważalnie bezkonkurencyjną bazę
informacji może, mimo uchybień, śmiało
konkurować z wiodącymi produktami na rynku, w
tym z MS Encartą. Już na pierwszy rzut oka "multiklopedia" A.D. 1998 zaskakuje nowym interfejsem użytkownika: "poważna" kolorystyka, intuicyjna obsługa, graficzny charakter, brak niepotrzebnych ozdobników; wymowa ikon - wciąż dość dziwacznych - jest przewidywalna. Całość coraz bliżej Windows, choć widać, że jej projektanci "...wciąż się uczą". Zmiany, choć z punktu widzenia wyglądu ekranów są kosmetyczne, w rzeczywistości wynikają z odejścia autorów od metafory książki, na elektronicznych kartach której prezentowane były poszczególne hasła. Koncepcja przybliżenia użytkownikom nowatorskiej formy publikacji przez jej wizualne powinowactwo z papierową książką nie sprawdził się. Analogia (przynajmniej taka, do której odwołali się twórcy płyty) okazała się niepraktyczna. Być może część użytkowników zdążyła się już do niej przyzwyczaić. Nie zmienia to jednak faktu, że wpływ owej idei na kształt poprzedniej encyklopedii był żałosny.
Encyklopedia, bazująca (przypominamy) na Małej Encyklopedii PWN oraz częściowo na Encyklopedii popularnej i 6-tomowej Nowej encyklopedii powszechnej, zawiera 39 tys. haseł (o 2,5 tys więcej niż poprzednia), w tym wiele uzupełnionych i opracowanych na nowo. Blisko 30 procent z nich dotyczy rodzimych realiów. Według informacji wydawcy, wymieniono materiał ilustracyjny. I to widać! Zdjęcia są lepszej jakości; swą wielkością przestały przypominać znaczki pocztowe. Wszelkiego typu fotografii, reprodukcji, rysunków i wykresów jest teraz ponad 4000. Pochodzą one przede wszystkim z edycji 6-cio tomowej. Do ponad 500 rozszerzono również zbiór map. Najnowszą Encyklopedię zapisano na dwóch CD-ROM-ach. Logika podpowiada, że powinno być w niej więcej tzw. multimediów? Niestety, na drugiej płycie znajduje się jedynie program instalacyjny. Pozwoliło to autorom dodać do aplikacji głównej ponad 40 MB tzw. animacji i interakcji. Już na płycie '97 urzekły one część użytkowników. Zwolennicy "grających nutek", wizualizacji z zakresu chemii molekularnej oraz innych "umultimediaczy" ucieszą się pewnie z nowych "cacek" z dziedziny astronomii, fizyki i matematyki (m.in. fraktale, atmosfera ziemska). To, że brak tu poglądowych animacji w stylu DK (lub - jak kto woli - Optimusa Pascala), zasmuci zapewne nielicznych. Tym, PWN proponuje drzewa genealogiczne dynastii rządzących w Polsce i Europie oraz "galerie", czyli zestawy ilustracji związanych z malarstwem światowym i zabytkami architektury polskiej. To dużo, czy mało? Nie ma co narzekać. Choć, swoją drogą, szkoda ponad 500 wolnych "mega". Chciałoby się zobaczyć tak wiele... Edycję '98 można by pokrótce scharakteryzować jako wizualny krok naprzód, jeden z pierwszych na długiej drodze do ideału. Trudno sobie zresztą wyobrazić, by druga wersja była gorsza od pierwszej (recenzja w CHIP-ie 2/97, s.18). Nowe dziecko PWN jest udane, co nie znaczy, że nie mogłoby być lepiej.
Przewaga Multimedialnej encyklopedii PWN nad znanymi produktami podobnej kategorii tkwi w polskości jej treści, oznaczającej zarówno dostosowanie bazy wiedzy do rodzimych realiów, jak i język aplikacji. Mówiąc wprost: hasła dotyczą tego, czym żyje przeciętny Polak, choć przecież nie brak i tych o charakterze ogólnym. Chodzi przecież o to, by tzw. zwykły obywatel mógł sięgnąć do zasobów encyklopedii w dowolnej chwili, gdy stanie oko w oko z pojęciem, którego nie rozumie bądź tematem zupełnie mu obcym. Owa "przeciętność" w wymiarze nadwiślańskim wciąż jeszcze oznacza niedostateczną znajomość języków obcych i hermetyczne zainteresowania. Stąd bezużyteczność wydawnictw obcojęzycznych, osadzonych zresztą w rzeczywistości bliskiej ich twórcom. Wydawać by się mogło, że przy takim układzie sił wiodąca pozycja Encyklopedii PWN jest oczywista. I pewnie tak będzie, dopóki na scenie polskich encyklopedii powszechnych nie pojawią się niezależne, konkurujące ze sobą produkty. A na to się zanosi: jest już "Fogra" (s. 129), wkrótce do sprzedaży trafi elektroniczna wersja Encyklopedii Powszechnej Gutenberga (test w lutowym numerze CHIP-a). Zapowiada się więc rywalizacja, która przyniesie korzyści przede wszystkim nabywcom.
|