Stanisław Wokulski (postać z "Lalki" Bolesława Prusa) był bogatym kupcem warszawskim. Miał talent do interesów, był inteligentny.
Teraz wyszedł ze swojego sklepu. "Czuł w duszy dziwną pustkę, a na samym jej dnie coś jakby kroplę piekącej goryczy. Żadnych sił, żadnych pragnień, nic, tylko tę kroplę tak małą, że jej niepodobna dojrzeć, a tak gorzką, że cały świat można by nią zatruć".
Wszystko wokół niego stało mu się obojętne. "Potem myślał o tych (…) ludziach, którym już daje zajęcie, i o tych (…), którzy (…) mieli dostać u niego zajęcie, o tych (…), dla których (…) miał stworzyć nowe źródła pracy, i o tych (…), którzy dzięki jego tanim towarom mogliby sobie poprawić byt - i - czuł, że ci wszyscy ludzie i ich rodziny nic go w tej chwili nie interesują". Zdawał więc sobie sprawę z własnej użyteczności dla innych, niemniej jednak nie potrafił cieszyć się własnymi osiągnięciami.
"Chwilowa apatia, wyczerpanie, brak wrażeń" - tak on sam scharakteryzował swój stan.
Zastanawiał się nad sensem życia: "Każdy człowiek (…) wyobraża sobie, że idzie tam, dokąd chce. I dopiero ktoś stojący na boku widzi, że wszystkich razem pcha naprzód jakiś fatalny prąd, mocniejszy od ich przewidywań, pragnień (…) Błyszczą przez mgnienie oka, aby zagasnąć na całą wieczność, i to nazywa się życiem".
Był więc zmęczony psychicznie, dodatkowo wierzył w kompletną bezcelowość swego postępowania (czy warto coś robić, skoro życie i tak nie toczy się tak, jak je planujemy ?). Opinię tę potęgowało dodatkowo przekonanie o nikłości tego, co ludzie pozostawiają po sobie (porównanie wybudowanych z wielkim trudem bulwarów do ogromnych raf kolarowych tworzonych przez mikroskopijne pierwotniaki).
Widział tragarza pijącego wodę, który dzięki temu był szczęśliwy. On już osiągnął swój cel. Wokulski natomiast w miarę zbliżania się do swojego (zdobycie Izabeli Łęckiej) niszczył samego siebie ("Ja ledwiem zbliżył się do źródła, widzę, że nie tylko ono znikło, ale nawet wysychają moje pragnienia"). Myślę, że te jego słowa najdobitniej świadczą o wspomnianym już braku przekonania o celowości życia. Widział niemożność połączenia się z ukochaną (gdy był coraz bliżej niej, ona zamykała się na niego uniemożliwiając tym samym zdobycie siebie - "Ona i ja to dwa różne gatunki istot"). Poznał bardzo dobrze życie. Widział, że "W tym kraju tylko choroba, nędza i zbrodnia znajdują weselne łożnice" (innymi słowy: tylko chorzy, biedni, w konfiktach z prawem w swoich związkach naprawdę żyją).
Czuł jakby odrętwienie ("Zdawało mu się, że jest jedną z plew, które już odrzucił młyn wielkomiejskiego życia, i że powoli spływa sobie gdzieś na dół"). Jak sam zresztą mówi: "a może i ja kiedyś stanę w biegu ? - no, i stanąłem".
Pełen goryczy przypominał sobie własne życie (chciał potwierdzić myśl, że w tym społeczeństwie "nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgło się, ażby ją spętać i zużyć w pustej walce"). Przykładów znalazł wiele: gdy uczył się u Hopfera, "wszyscy szydzili z niego", po powrocie do kraju ("wrócił (…) prawie uczonym") "zakrzyczano go i odesłano do handlu", gdy ożenił się z Minclową, "zawołano, że się sprzedał i żyje na łasce żony, z pracy Miclów". Cały jego byt był ową "pustą walką". Próbował zmieniać i ulepszać kraj, "w którym wszystko dąży do rozpusty i wytępienia rasy". Chciał wydźwignąć się, jednak "u nas" (tzn. w Polsce) "wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie i nie tylko wytworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną martwotą krępuje wszelki ruch z dołu". W tym momencie zobaczył, że próby większych zmian są z góry skazane na niepowodzenie, gdy zabierają się do nich jednostki (gdyż przekraczają ich siły) - zawsze ktoś będzie się im przeciwstawiał (tu: "wyższa warsta"). Należy przyjąć przygotowane dla siebie miejsce w tej hierarchii i być albo "motylem" (jak mówi Wokulski: "piękna barwa, latanie nad powierzchnią życia, karmienie się słodyczami, bez których giną - oto ich zajęcie") albo "robakiem" (mającym tylko jeden przywilej: "zrastanie się").
Przeżywał wewnętrzne katusze i rozterki psychiczne (nienawidził Izabelę - za słowa w sklepie - i jednocześnie chwalił: "gdyby nie ona, czy miałbym dziś majątek ?"), zazdrościł innym ("Jakże oni szczęśliwi, a wszyscy, w których tylko głód wywołuje apatię, a jedynym cierpieniem jest zimno. I jak łatwo ich uszczęśliwić !"). Wiedział bowiem, iż w danej chwili trudno będzie mu znaleźć dla siebie miejsce na świecie. Kochał pannę Łęcką, która zachowywała się inaczej niż tego pragnął ("Dla wszystkich kokieteria, a dla mnie: "Zapłać temu panu""). "myśl o tamtej kobiecie chodziła za nim wszędzie i zawsze, na jawie i we śnie, mieszając się do wszystkich jego celów, planów i czynów". Nie mógł o niej zapomnieć.
Był samotny, "a wielki ból osobisty zaorał mu i zbronował duszę", nie chciał już żyć (myśli wręcz samobójcze: "Gdybym tu przyszedł w nocy, na pewno wyleczyliby mnie z melancholii. Jutro już spoczywałbym pod tymi śmieciami (…) Może wyświadczyliby mi łaskę"). Miał (jak sam stwierdza) "nerwy dobrze rozbite".
Tak czuł się w czasie spaceru na Powiślu. Czyż nie tak zachowuje się ktoś nieszczęśliwie zakochany ? Wokulski taki też był - miłość go niszczyła, a on w pewnych momentach to zauważał, ale nie mógł się uwolnić od tego uczucia. Jak zresztą zauważył w czasie swojego spaceru: "Jakież to pospolite sprężyny wywołują ruch w świecie: trochę węgla ożywia okręt, trochę serca - człowieka…".
|
||
|
|
|