|
Fantasy... Zawsze lubowałem się w fantasy. W każdej formie. Najbardziej jednak chyba faworyzowałem tę książkową, jako gatunek, prozaiczne dzieło sztuki, którym była dla mnie niemal każda kolejna powieść ze świata fantasy. Każdy odłam tego gatunku cieszył się u mnie olbrzymią aprobatą. Nie inaczej jest też z heroic fantasy - przez wielu uważaną za ten uboższy i raczej nie wart większej uwagi nurt wspaniałej prozy spod znaku magii i miecza...
Początkowo myślałem podobnie, chyba pod wpływem niezbyt pozytywnych opinii, z którymi stykałem się aż nazbyt często, choć kilka chlubnych przypadków przeczyło temu, jakoby heroic fantasy było bezwartościową, naiwną 'córą swej matki'. Cóż, moja przygoda z tym odłamem fantasy zaczęła się od "Tygrysów Morza" - książki, o której dziś mowa, a którą przeczytać musiałem (a może raczej chciałem?) raz jeszcze, aby odświeżyć sobie - pokrytą już gęstą warstwą kurzu - pamięć. Na wstępie zaznaczyć muszę, iż "Tygrysy Morza" nie są książką samą w sobie, lecz zbiorem opowiadań z cyklu "Robaki Ziemi" i "Tygrysy Morza", autorstwa Roberta E. Howarda. No właśnie... Nie każdy z Was zna tego pisarza bliżej, dam jednak głowę, że niewielu zaprzeczy temu, iż jego nazwisko choćby obiło się o ich uszy. Robert E. Howard bowiem uważany jest za człowieka, który wykreował fantasy, po raz pierwszy sięgnął poza horyzonty zwyczajnej rzeczywistości i otworzył drogę ku lepszemu 'dziś' - ku magicznym światom heroic fantasy...
Pisarz ów przyszedł na świat w roku 1906, aby 30 lat później, śmiercią samobójczą, pożegnać się z nim na zawsze. Czytelnicy znają go głównie z serii opowiadań o potężnym i niezwykłym barbarzyńcy - Conanie, którego uznano swego czasu za najpopularniejszą postać heroic fantasy. Howard fascynował się też tajemniczym ludem, który nosił nazwę Piktów. Na temat tej rasy powstało wiele dywagacji, wiele książek i powieści, często jednak ich treści sprzeczały się ze sobą, w ogromnej jednak większości przynawały jedną rację: był to lud barbarzyński i niezwykle prymitywny. Howard jednak dostrzegł w nim coś, no właśnie - 'COŚ' - co sprawiło, że zaczął się nim interesować ponad miarę, w swych powieściach później przypisując im mistycyzm i chwałę, dawną chwałę, którą rzekomo utracili. W swych opowiadaniach wykreował postać Pikta, wodza, z którym w swej prozie identyfikował się najmocniej - mimo, iż Conan zdecydowanie bardziej zafascynował czytelników. Ów bohater nosił dość dziwne imię, które nie było bynajmniej dziełem przypadku, acz - jak sam Howard twierdzi - nie było również szczytem jego wyobraźni. Imię to brzmiało: Bran Mak Morn. I to właśnie on, on i wierni mu - choć nie zawsze i nie do końca - Piktowie, stał się głównym bohaterem zbioru opowiadań "Robaki Ziemi". Była jednak jeszcze jedna postać, a właściwie postacie, które również uczynił bohaterami wielu swych opowiadań - Celt Cormac Mac Art, Wiking Wulfhere, i król Atlandyty - Kull. Pierwsza dwójka znalazła swe miejsce w cyklu "Tygrysy Morza", ostatni zaś z bohaterów przewija się tylko w jednym opowiadaniu ze zbioru "Robaki Ziemi", jako że jemu Howard poświęcił kilka innych, które nie znalazły się w żadnym z ww zbiorów. No dobrze, o jego twórczości wiemy już conieco, co zaś o nim samym? Piszę to, gdyż jeszcze nie raz przyjdzie mi opisywać jego prozę, a znajomość osobowości pisarza jest czasem bardzo przydatna. Howard był typem samotnika, źle i obco czuł się w pałacu czy na zebraniu. Kochał jazdę na koniu i walkę sportową. Brał życie takie, jakie chciał aby było. Po prostu nie potrafił sobie radzić z problemami stwarzanymi przez nasze czasy, wolał ucieczkę, wolał pogrążać się w świat iluzji neurotycznej. Kochał swą matkę ponad wszystko. Ona była dla niego całym życiem, źródłem miłości, wyrocznią i jedynym oparciem. To właśnie przez nią nie potrafił przystosować się do życia - ona go do niego nie przysposobiła. Wciąż otaczała go wielką miłością, opieką, wyręczała w wielu sprawach i zadaniach. Stała się po prostu jego światem, jego całym światem. Tym samym, zupełnie nieświadomie, zabiła go. Odebrał sobie życie zaraz po jej śmierci... To dlatego jego bohaterowie zawsze są tacy silni, mężni i niezwyciężeni - są dokładnie tacy, jaki on chciałby być. Szkoda, że zmarł tak wcześnie. Do matki nic nie mam, bo gdyby nie wychowała syna tak, jak go wychowała, być może nie pisałby tak, jak pisze. Jestem jednak pewien, że z wiekiem dojrzałaby także jego proza i z pewnością mógłby stać się postacią tak kultową w kręgach fantasy, jak choćby sam Tolkien. Choć mimo to wielu ludzi wiernie i niezmiennie mianuje go królem heroic fantasy. Może i słusznie. Może...
|
|
"Tygrysy Morza" to, przypomnę, zbiór opowiadań z cyklu "Robaki Ziemi" i, tytułowego, "Tygrysy Morza". O ile z tego drugiego cyklu w książce znalazły się wszystkie opowiadania, o tyle z pierwszego pominięto dwa ("Zemsta spod ziemi" i "Ciemny posąg"), jako że znalazły się one już wcześniej w zeszytowej serii "Magią i Mieczem". W sumie "Tygrysy Morza" to osiem opowiadań, kolejno: "Ludzie cieni", "Zaginiona rasa", "Królowie nocy" i "Fragment" - ze zbioru "Robaki Ziemi", oraz: "Tygrysy Morza", "Miecze Morza Północnego", "Noc wilka" i "Świątynia obrzydliwości" - ze zbioru "Tygrysy Morza".
W pierwszych czterech opowiadaniach na główny plan wysuwa się oczywiśce tajemnicza rasa Piktów. W "Zaginionej rasie" Howard przedstawił jedną ze swych wizji dotyczących tego właśnie ludu, wizję, w której brakło miejsca dla Brana Mak Morna, ze względu na jej treść i charakter. W pozostałych opowiadaniach charyzmatyczny wódz Piktów opowie nam historię swego ludu ("Ludzie cieni") i stoczy krwawą walkę z legionami rzymskimi, a z pomocą przyjdą mu m.in. potężni wikingowie i sam król Atlantydy - wielki Kull (wszystko to w jednym z najlepszych opowiadań "Tygrysów Morza", zatytułowanym "Królowie nocy"). Ostatnie opowiadanie w dość specyficzny sposób nawiązuje do ludu piktyjskiego - "Fragment" bowiem, to zaledwie niespełna czterostronicowy epizodzik, w którym Howard wyraźnie położył nacisk na przesłanie, na wymowę, niż jakąkolwiek akcję.
Pozostałe opowiadania traktują o przygodach dzielnego Celta - Cormaca Mac Arta, i jego potężnego przyjaciela - Wulfhere, którzy razem z pokaźną sumką wiernych wikingów przemierzają niespokojne morza i oceany w poszukiwaniu przygód (zwykle jednak ich 'przygoda' rozgrywa się, notabene, na lądzie...). I tak w "Tygrysach Morza" ratują piękną siostrę niezwykłego króla Gerintha - Helenę - rozlewając przy tym krew setek dzielnych wikingów, odpowiedzialnych w stopniu większym lub mniejszym za uprowadzenie dziewczyny (to opowiadanie również należy do jednego z najlepszych w całym zbiorze), w "Mieczach Morza Północnego" pomagają zrozpaczonemu Hakonowi i jego pięknej wybrance - Toruli - w ucieczce przed psami mściwego Rognara, zaś w "Nocy wilka" ratują wielkiego Huta i własne tyłki z opresji, której skala rośnie z karty na kartę, a której sprawcami są w głównej mierze wściekli Piktowie (bez Brana) i lekkomyślny Thorwald. Ostatnie opowiadanie, "Świątynia obrzydliwości", traktuje o tym, jak Cormac, Wulfhere i jego wierna drużyna trafiają do siedziby samego Zła, staczając przerażającą walkę z hordami obrzydliwych demonów...
Opowiadania zebrane w "Tygrysach Morza" są bez wątpienia cennym kąskiem dla każdego fana heroic fantasy, mimo, iż różnią się nieco od tych z udziałem Conana. Howard, posługując się prostym i niewyrafinowanym językiem (przez wielu uważanym za prymitywny i łatwy do naśladowania - o błędności tego stwierdzenia przekonało się już wielu 'filozofów'...), potrafi wspaniale oddać klimat walki. Żądza krwi, żądza zemsty, wściekłość i krwistość każdego starcia - wszystko to przedstawione jest w sposób tak obrazowy i wciągający, że... serce roście! Uwielbiam opowiadania o wikingach, uwielbiam opisy walk z udziałem wielkich mężów, jeszcze większych mieczy i piętrzących się stosów ciał tych, którzy trafili do Valhalli, bądź dostali kopa od Valkyrii... Ale! Nie tylko wikingowie potrafią walczyć! I Howard doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bowiem czytać nam przyjdzie także o dzielnych zmaganiach Celtów, Piktów, Brytów, czy choćby Rzymian. A wszystko to, jak już pisałem, oddane z taką wiernością i dokładnością, że niesposób się oderwać... To jest właśnie to! To jest ten czar, ten wspaniały czar heroic fantasy, który usidlił mnie tak szybko i tak skuteczne i sprawił, że prozę tą cenię sobie równie bardzo, jak czyste fantasy. Cudowne przygody i bohaterowie, którzy prawie nigdy się nie łamią. Może i banalne, ale, cholera, jakież wspaniałe...
Polecam "Tygrysy Morza" wszystkim tym, którzy chcieliby rozpocząć swą przygodę z fantasy, a nie wiedzą od czego zacząć. Polecam także "Tygrysy Morza" wszystkim tym, którzy zdążyli już poznać czar magicznych światów i potężnych bohaterów. "Tygrysy Morza" to po prostu wspaniały zbiór opowiadań, może i nie nadzwyczajny czy wybitny, lecz w howardowskim stylu, bardzo dobry i zajmujący. To właśnie dzięki niemu poznałem smak fantasy i to właśnie on przekonał mnie, że heroiczny odłam tejże może być wspaniałą ucieczką od szarej rzeczywistości...
|
|